Rzecz o prawidłowym wchodzeniu w zakręty

[Miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać, lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku — czyli historia o patrzeniu w tym samym kierunku tylko zwrocie przeciwnym.]

Lata dwudzieste dwudziestego pierwszego wieku, południowa część województwa mazowieckiego, wczesna jesień.
Młodzi chłopcy pytają mnie o to, czy kiedykolwiek widziałem na oczy traktor, ile trzeba poczekać po piwie, żeby wsiąść na quada i wrócić od kolegi przez las, uczą mnie historii rapu, który dla nich zaczął się od Popka, przepraszam króla Albanii.

Jest to wszystko na swój sposób urocze.

Niestety całkowicie niezwiązane z historią, którą chcę opowiedzieć.

Wychodzę z tych warsztatów, zamykam klasę.

Nagle jak w amerykańskich filmach, wychodzi zza rogu, młody intelektualista, ewidentnie prezes koła filozoficznego, musiał nosić wiele pudełek z książkami, ponieważ zajmuje 2/3 wąskiego korytarza. Jesteśmy jak dwa tiry na rondzie.
Zbliża się w moim kierunku jak Polska do dwucyfrowej inflacji. Najprawdopodobniej nie zauważa mnie i trąca barkiem.

Nasz młody filozof, najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy z Trzeciej zasady dynamiki Newtona, która głosi, że gdy ciało A działa na ciało B pewną siłą, to ciało B oddziałuje na ciało A siłą o tej samej wartości, tym samym kierunku, lecz przeciwnym zwrocie.

Słowem troski, zapytałem, czy jest pewien, że chciał to zrobić?

Otrzymałem dwie odpowiedzi pierwszą na płaszczyźnie werbalnej drugą z kolei na płaszczyźnie niewerbalnej.

To znaczy, chłopiec powiedział o kruwa po czym szybko się oddalił.

Stałem na tym korytarzu jak agent ochrony na nocnej zmianie wpatrzony w zegarek.

Jakaś część mnie została na tym korytarzu i czeka na odpowiedź.